0
dawergo 2 lipca 2017 15:25
Piękne miasto ze średnio miłymi ludźmi, nie będę tu poruszał wszystkich „nieuprzejmości” i dziwnych sytuacji które nas spotkały, bo po poczytaniu wielu relacji i dyskusji na temat Ukrainy mam jakieś swoje wyrobione zdanie na temat tego narodu, bazując również na historii – jak ktoś powie, było to dawno to we Lwowie nadal jest ulica im. Bandery. Przytoczę tylko to, co najbardziej zapadło w pamięci i napiszę krótkie przemyślenia na samym końcu relacji, zastrzegam, że są to moje subiektywne odczucia i przekonywanie/wyzywanie mojej opinii nic nie zmieni, byłem, poczułem, wróciłem więc swoje zdanie mam ;p

Jeśli chodzi o to, co się dzieje na wschodzie kraju, w ogóle tego nie czuć, jedyne co się rzuca w oczy to dysproporcja między ilością kobiet i mężczyzn na „korzyść” tych pierwszych.

Od razu mówię, że nie jest to wypad budżetowy, nasze raczej super tanie nigdy nie są, nie oszczędzamy jakoś bardzo, bo dość rzadko wyjeżdżamy, zawsze mamy budżet jaki sobie stawiamy na dany wyjazd i się go trzymamy (+/- 100 zł ;p), ale może komuś się to i tak przyda więc proszę nie linczować za np. sposób poruszania się po mieście czy też jedzenia/hoteli :).

Dla osób które chcą znać budżet i niekoniecznie czytać dalej, jak już uznają, że nas poniosła fantazja:
loty 200 zł osoba
150 euro hotel (niecałe)
150 euro jedzenie/trochę prezentów dla rodziny, słodyczy, atrakcje
160 zł ubery na cały wyjazd (przewalutowanie z karty mbanku – hrywna → euro → zł
69 zł parking na lotnisku
200 zł paliwo do Wrocławia i z powrotem :)

Suma za 2 osoby: 2030 zł – cena jak za 5 dni na Ukrainie oczywiście ogromna, ale w relacji będzie wiadomo dlaczego, do tego to podróż po... :) Dla porównania za Malte w styczniu wyszło 1870 zł ze wszystkim, pobyt trwał tyle samo, więc poszaleliśmy.

Nie wszystkie ceny pamiętam więc z góry wybaczcie.

Do Lwowa wybraliśmy się na pierwszą podróż tuż po ślubie (nie mylić z podróżą poślubną!) celem krótkiego (3 pełne + 2 niepełne dni) odpoczynku po całym tym szaleństwie, które ogarnia człowieka przez ten, zapewne dla większości długi, okres przedślubny :)

Podróż zaczynaliśmy we wtorek z Poznania, w samochód wskoczyliśmy o 6:30, do Wrocławia na lotnisko dojechaliśmy koło 10 – parking na lotnisku 69 zł za 5 dni, więc cena bardzo przyjemna, security bez problemu, porównując to do Poznania człowiek nie może wyjść z szoku, że przejście security może być tak łatwe. Obłożenie samolotu na poziomie 90%~ więc ogromne, mniej więcej połowa to polacy/inni turyści, reszta to Ukraińcy. Ogólnie lot jak to wizzair, ciasno, mało wygodnie ale bezpiecznie do celu :)

Po przylocie kontrola paszportowa, otwarte dużo okienek, pieczątka do paszportu i jesteśmy na miejscu. Na lotnisku wymieniamy euro – kurs najgorszy z jakim się spotkaliśmy w czasie pobytu, polecam wymienić tylko tyle ile się potrzebuje, my wymieniliśmy dużo, bo jechaliśmy od razu do hotelu zostawić rzeczy – był po drodze.

Wychodzimy przed terminal szukając trolejbusu, znaleźliśmy przystanek, całkiem ładnie, nowocześnie, widać, że lotnisko jest jeszcze świeże (budowane na euro 2012). Usiedliśmy sobie w kącie pod wiatą i czekamy...

czekamy...
pytamy ludzi, ukraińców, trolejbus ma być
czekamy...
i czekamy...

Po mniej więcej 40 minutach pora na sztuczkę z wycieczką do terminala i przywołaniem środka transportu poprzez udawane oddalanie się, na Malcie czasami pomagało, tutaj niestety nie... W takim razie kupiliśmy kartę sim, co i tak mieliśmy zamiar zrobić – znajomy polecał poruszanie się uberem zamiast maszrutek/tramwajów/trolejbusów z uwagi na to, że koszt dla nas jest niski a jest to o wiele bardziej wygodnie – i tak zamówiliśmy pierwszego z wielu uberów w trakcie tego wyjazdu.

Przejazd miły, całkiem przyjazny kierowca – mówi po polsku, opowiada skąd umie i tak dalej, za to wyskakuje też z tekstem, że... „my tu wszystko dla was – Polaków – robimy, żeby wam tu było jak najlepiej, nawet auta na polskich rejestracjach mamy”, zrobiło się dziwnie, ale niezrażeni już na miejscu – oto nasz piękny hotel.

Zatrzymaliśmy się w hotelu „rayske yabloko”, 4* super cena za apartament – 580 zł za 4 noce ze śniadaniami, rzuciliśmy torby, szybkie ogarnięcie i do miasta na jedzeni, znów uber pod hotel i lokalizacja stare miasto.

Pan z ubera nie był zbyt rozmowny, co w sumie będzie tutaj normą, zawiózł nas tak jak „kliknąłem”, więc kawałek od starego miasta ale pretensji nie mam – w końcu mogłem się przygotować lepiej. Trafiliśmy do pierwszej lepszej knajpy, jedliśmy jakieś słodycze ostatnio o 10 a była już 17, knajpa nazywała się Basilico – zamówiliśmy dość dużo jedzenia, niestety wszystko przyszło... razem. Przystawki i dania główne w tym samym momencie, muszę też powiedzieć, że niestety nie było to jedzenie najwyższych lotów – suma za obiad, 400 hrywien. Nie porwało...


basil.jpg



Po obiedzie weszliśmy na wieżę widokową, popatrzyliśmy na miasto, pospacerowaliśmy po Rynku, ogólnie pooglądaliśmy co nam w oko wpadło i poszliśmy powoli łapać ubera powrotnego, tu spotkała nas jeszcze wizyta w sklepie Roshen i zakup zapasu słodyczy na wieczór ;)

Następnego dnia mieliśmy mały kryzys, nawet pytałem na forum, czy ktoś jechał uberem do granicy, jakoś tak nas... odrzuciło. Może trudność w porozumiewaniu się po angielsku? Może wszechobecna cyrylica? Może po prostu puszczała adrenalina poślubna? Nie wiem. Rano zabraliśmy się za zwiedzanie, wybraliśmy się do Parku Stryjskiego – bardzo ładny, szkoda, że dość zaniedbany – a następnie spacerem ruszyliśmy do opery, żar lał się z nieba więc droga zajęła nam naprawdę dużo czasu, mimo że było to tak blisko.


park.jpg



Zaszliśmy po drodze na rynek, pierwszy raz widziałem mięso sprzedawane w sposób taki typowo targowy, wyłożone na blaty i Panie siedzące odganiając muchy, używane ubrania/buty/wszystko, tutaj bardzo dobrze widać podział w społeczeństwie – praktycznie nie widać klasy średniej, są albo bardzo bogaci albo bardzo biedni. A ponoć dziś i tak już jest lepiej. Po drodze obserwowaliśmy też występy orkiestry wojskowej – w końcu był to dzień konstytucji.

Opera piękna, to fakt, chcieliśmy wybrać się na któreś przedstawienie, ale bilety miały dużą cenę a te na samej górze z moim lękiem wysokości były niewskazane, siedząc w czasie zwiedzania już miałem galaretowate nogi, co dopiero siedzieć tam przez cały występ. Wejście do opery 40 hrywien za osobe, albo 20, nie pamiętam dokładnie.


opera.jpg



Później wpadliśmy na targ rękodzieła, jest dość spory i jest bardzo dużo pięknych rzeczy - jeszcze tam wrócimy - i obiad u Baczewskich – dwie przystawki (zupa i sałatka) + dwa dania główne i woda – 70 zł, dużo? Za to jak podane było jedzenie, za to, że Pani przygrywała na harfie a w klatkach ptaszki śpiewały, kelner nalewał wode na zgięciu swojego łokcia trzymając drugą szklanke na końcu tej samej ręki... Cena nawet zbyt mała, co smutne, kelner powiedział, że lubi tą prace ale ma już nagraną pracę w Przemyślu bo tam płacą lepiej :<


bacze11.jpg



bacze1.jpg



Następnie standardowo myk do hotelu i wieczorem znów poszlajać się po rynku + kolejny test, restauracja włoska na drugim końcu rynku (tak tak, przyjechaliśmy tu w głównej mierze jeść :D) nazywała się jakoś na A. Smacznie i tanio, 300 hrywien za pizze, paste, dzban lemoniady i mojito, czy jak to się tam pisze.

Po powrocie do hotelu pada pytanie o której chcemy śniadanie i co chcemy zjeść, hm, no niby miło (śniadanie z karty), w takim razie prosimy o śniadanie na 9 i idziemy do pokoju. Tam mieliśmy taki mały kryzys, że faktycznie chcieliśmy wracać ale po podliczeniu czasu potrzebnego na dotarcie do Wrocławia pada decyzja – zostajemy. Odpowiedzi na to, czy Uber pojedzie do granicy (cene pokazało nam 450 hrywien) będzie musiał udzielić ktoś inny :)

Następny dzień rozpoczyna się od budzika, też mi wypoczynek... Ale nic, idziemy na śniadanie, smacznie ale mało, do tego kawa i herbata podana po spożyciu posiłku, więc zabraliśmy do pokoju. Wychodzimy jacyś tacy „niedojedzeni”, dojemy jakimiś orzeszkami na mieście.

Dzisiejszy cel do zobaczenia – Gaj Szewczenki/Manufaktura Kawy/Manufaktura Czekolady i jakiś pub na rynku na piwko wieczorem :) Klasycznie już uber do Gaju Szewczenki – drugi koniec miasta, kierowca wiezie nas kompletnie naookoło ale nie mam mu za złe – jak się dowiedzieliśmy od niego na Ukrainie każda rodzina ma jakieś auto. Albo dwa. I każdy tym autem jeździ. Korki są gigantyczne, Pan przewiózł nas szybko i wygodnie. Wejście 20 hrywien od osoby, budynki bardzo ładne, na wejściu dostajemy mapke i idziemy, do bardzo wielu budynków można wejść, jednak większości opisywanych atrakcji nie widzieliśmy (chyba były nieczynne, albo nikomu się nie chciało ich organizować), za to w jednym miejscu postrzelaliśmy z łuku (20 hrywien 5 strzałów ;d) a w kolejnym spotkaliśmy Pana z pasją który opowiadał nam około 20 minut o tej budowli, kupiliśmy od niego 3 laleczki po... 10 hrywien sztuka, Pan nie miał wydać, zostało mu trochę więcej (trochę kurczaki, Pan na bank jest zatrudniony a laleczki sprzedaje sobie dodatkowo, @pestycyda mam nadzieję, że nie masz za złe zapożyczenia terminu, uwielbiam Twoje relacje :D ) warto zauważyć, że Pan mówił b. dobrze po polsku.


gaj.jpg



Po obejściu całości udaliśmy się na ubera do centrum, tam już byliśmy głodni więc zaczeliśmy szukać jedzenia, nie chcieliśmy jeść u baczewskich tylko spróbować czegoś innego... To. Był. Błąd. Weszliśmy do restauracji, ocena na tripie niby 4, ale jedzenie było koszmarne – Premiera Lwowska, menu po polsku i polska wycieczka w środku, tak czuliśmy, żeby tu nie jeść ale rozpętało się takie piekło, że nie mieliśmy gdzie uciec. Zupa niesmaczna, obiad przesolony, obsługa niemiła, widać, że żyją z wycieczek zorganizowanych bo klientem indywidualnym się zbytnio nie przejmują. NIE polecam! (obiad 300 hrywien za 2 os)

Następnie kopalnia kawy, fajny klimat, fajne przejście w piwnicy w kasku, pyszna kawa, super desery a wszystko to bardzo tanio, warto tam wstąpić choćby dla samego przejścia w podziemiu (jest za darmo).


coffe man.jpg



Siedzieliśmy tu bardzo długo, bo powróciła burza i droga zmieniła się w rwący potok i trwało to z godzinę zanim się uspokoiło. Kolejny punkt programu to manufaktura czekolady, na parterze można zobaczyć jak jest wytwarzana czekolada, piętro wyżej jest sklep w którym ostatniego dnia zostawiliśmy mały majątek w ramach zakupu prezentów :)

Tego dnia wróciliśmy do hotelu i wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze do Vapiano (nie polecam, pizza i makaron niezbyt smaczne a bardzo się cenią) i wypiliśmy piwko na rynku (55 hrywien, dokładnie piwko + sok).


piwko.jpg



Piątek upłynął pod znakiem zwiedzania rynku, wpadliśmy do najstarszej apteki we Lwowie (20 hrywien wejście za osobę, wg mnie warto):


apteka.jpg



Zaszliśmy również na wystawę szkła (20 hrywien osoba, stanowczo nie polecam). Wpadliśmy do Lviv Croissant na crossanty nienasłodko i kawę – zestaw dla 2 osób 114 hrywien.


lvivcross.jpg



Potem szlajaliśmy się po rynku i poszliśmy obejrzeć wiszące parasole:


IMG_20170630_121735(1).jpg



parasol.jpg



targ chyba cygański, a następnie dawne więzienie NKWD na ulicy... Bandery... Pozwolę sobie pominąć tą drażliwą kwestię i powiem tylko, że więzienie robi bardzo przygnębiające wrażenie (wstęp free, 13-14 przerwa obiadowa).

Po obejrzeniu więzienia zaczynaliśmy być głodni, więc ruszyliśmy w drogę powrotną w stronę rynku, ale najpierw przeszliśmy na targ rękodzieła, kupiliśmy trochę giftów dla rodziny, filiżankę do kawy, wełniane skarpety, jakieś kapcie, ogólnie chcieliśmy w końcu coś rodzince przywieźć – skarpety 80 – 120 hrywien, kapcie 180-240, filiżanki zależnie od rozmiaru od 30 do 120 hrywien, oczywiście zdaje sobie sprawę, że to niekoniecznie ręczna robota ale w Polsce takie trudno dostać i łudze się, że to jednak mimo wszystko ręcznie robione.

Następnie znów obiad u Baczewskich, ten sam kelner, ale brak Pani grającej na harfie i brak uprzejmości kelnera znacząco obniżył doznania z jedzenia, nie było już tak magicznie jak za pierwszym razem, jednak oczywiście nadal smacznie.


bacze2.jpg



bacze22.jpg



Wieczorem postanowiliśmy zajść do Beer Theater, piwko nienajgorsze, chociaż z dziwną nalepką. Za to jedzenie średnie, zamówiliśmy meet plater – stanowczo nie wyglądał jak na obrazku. Świeżowyciskany sok okazał się sokiem z butelki. Trudno, takie życie. Jako, że dobijała 21 powoli poszliśmy wydać małą fortunę w manufakturze czekolady, potrzebowaliśmy sporej ilości do giftów :)


IMG_20170630_192336_HDRr.jpg



beerteat.jpg



W sobotę lot mieliśmy o godzinie 14:15, na lotnisko pojechaliśmy bardzo szybko bo strasznie lało a nie chcieliśmy już siedzieć w hotelu, tu było dość nieprzyjemnie, najpierw Pan z security się śmiał, czemu jesteśmy tak wcześnie, później Panie na kontroli paszportowej a następnie już na samym terminalu podleciała Pani z ochrony i zrobiła wielkie oczy, że już jesteśmy na lotnisku. Nie miało dla nas sensu chodzenie po mieście w ulewę i siedzenie w hotelu na siłę (właściciele nie byli najmilsi, jacyś turyści z angli też robili podśmiechujki z naszego narodu) więc po prostu obejrzeliśmy tam film i wpakowaliśmy się do samolotu.

Były jakieś problemy techniczne, wylot się opóźnił, pogoda była okropna, były oklaski przy starcie i lądowaniu we Wrocławiu, lądowanie gładziutkie ale na starcie było faktycznie ciężko. We Wrocławiu szybki wypad na rynek do świetnej pierogarnii Stary Młyn a potem już tylko w samochód i do Poznania – w domu byliśmy chwilę po 20 :)


Nawiązując do niemiłych kierowców, obsługi czy właścicieli hotelu – przerobiliśmy chyba 12 kierowców ubera, z czego tak naprawdę dwóch było miłych, reszta jak zaczynaliśmy mówić po Polsku przestawała się odzywać, często nawet nie odpowiadali dowidzenia, nie wiem, z czego się to bierze ale nie jest to zbyt przyjemne. Jeśli chodzi o obsługę w lokalach – całkiem w porządku, naprawdę ciężko się do czegoś przyczepić i nawet nie będę próbował (nie licząc niepolecanego wyżej lokalu ;) ). Co do hotelu – mają 4 gwiazdki, Pani trochę rozumie po naszemu, Pan gorzej, po angielsku się nie dogadasz – liczyłem się z tym przy wyjeździe. Dwa razy padł internet – trzeba było się przejść, żeby zrestartowali router, ponoć w hotelu jest jakaś sauna – nie dostaliśmy żadnej informacji, tak samo nikt nam nie powiedział, że mają restauracje, żadnej informacji (dowiedzieliśmy się trzeciego dnia jakoś, jak ktoś jadł obiad...). Do tego każdego wieczora pytali nas o której i co jemy następnego dnia rano – no tak średnio na wakacje szczerze powiem, szczególnie jak ktoś chce odpocząć po ślubnym stresie i się wyczillować. Są to oczywiście szczegóły, ale dla kogoś z czytających relację może to być istotne.

Bije się z myślami, czy to nastawienie tak zmienia odbiór osób, czy faktycznie oni nas tak nie trawią?

Pozdrawiam,
Daniel

Dodaj Komentarz

Komentarze (38)

don-bartoss 2 lipca 2017 16:13 Odpowiedz
Wszystko fajnie - ciekawy tekst i większość obserwacji zbieżna z moimi. Ale, że na cmentarz nie poszedłeś to jednak wstyd.Co do samego Lwowa, refleksję mam jedną: za to co obcy zrobili z tym miastem, powinni zostać stamtąd wypierniczeni (by nie napisać dosadniej) dyscyplinarnie.
jarekgdynia 2 lipca 2017 16:22 Odpowiedz
dawergo napisał:Bije się z myślami, czy to nastawienie tak zmienia odbiór osób, czy faktycznie oni nas tak nie trawią?Zależy chyba na kogo trafisz. Są tacy co nas nie znoszą i są tacy co są nam wdzięczni że wspieraliśmy Majdan.Ja mówię po ukraińsku i jak jeżdże taxi to samych gadatliwych kierowców spotykam (z tym że to Tarnopol, nie ma tak dużo turystów jak we Lwowie).We Lwowie korzystałem tylko z komunikacji miejskiej. Ogólnie ja uwielbiam Lwów i wracam tam co roku już od 8 lat. I za każdym razem mi mało.
dawergo 2 lipca 2017 17:53 Odpowiedz
@Don_BartossCmentarz miał być w piątek, ale strasznie się zepsuła pogoda i nie wyszło, to jest w sumie coś czego bardzo żałuję, że odkładałem na sam koniec wyjazdu :/@JarekGdyniaMoże faktycznie kwestia bariery językowej, jednak jak ktoś chciał, to się dogadać potrafił i machając rękami :)
jarekgdynia 2 lipca 2017 19:01 Odpowiedz
Lwów jest specyficzny, dobrze wiedzą, że sporo Polaków tam jeździ i starają się na nich mocno zarobić. Ja właśnie dlatego we Lwowie nie biorę taksi, bo jak zapodają swoje ceny, a wiem że marszrutka kosztuje 4 hrywny to nie chce mi się przepłacać 30-40 krotnie. W Tarnopolu nigdy nie policzyli mnie więcej niż miejscowego, uczciwie i jeszcze miło sobie pogadać można. We Lwowie trochę inaczej pod tym względem. Ale w hotelach, knajpach pełna profeska, inaczej traciliby klientów.
mackoz 2 lipca 2017 19:59 Odpowiedz
dawergo napisał: Nawiązując do niemiłych kierowców, obsługi czy właścicieli hotelu W moim odczuciu, w kwestii obsługi klienta, Ukraina jest daleko w tyle za nami (o krajach tzw. Europy Zachodniej nie wspomnę). Na Ukrainie byłem wielokrotnie, we Lwowie dwa razy a następny kilkudniowy wyjazd za dwa tygodnie. Na palcach jednej ręki mogę policzyć momenty, kiedy byłem zadowolony z obsługi. Dotyczy to hoteli, restauracji oraz sklepów. O instytucjach publicznych, przez grzeczność, nie mówimy. Mylenie (zlekceważenie?) zamówienia, fochy przy przypomnieniu, że przydałby się jednak papier toaletowy w pokoju (4* :roll: ) etc. to standard. Podobne odczucia ma moja partnerka, która poznała Ukrainę znacznie lepiej niż ja. Ja najlepiej wspominam obsługę wykonywaną przez młode dziewczyny, kiedy ubrany byłem elegancko i byłem sam (lub w tylko męskim towarzystwie) ;) Partnerka - babuszek, kiedy zagadywała je po ukraińsku, albo rosyjsku i trochę z nimi gaworzyła. Ale pomagają napiwki w twardej walucie (EUR, USD). Kolejny raz jakby bardziej się starają. Tak to tam już jest.
don-bartoss 2 lipca 2017 21:02 Odpowiedz
Nocowałem we Lwowie w różnych miejscach: od hosteli, ale jednak tych z dobrymi opiniami, bo hotele z cenami rzędu 250-300 zł/noc. W żadnym z tych miejsc nie spotkałem się by ktoś był dla mnie niemiły. Hostele to - wiadomo - najczęściej młoda obsługa, z którą prędzej dogada się człowiek po angielsku, niż po polsku. Jak jest ktoś starszy to trzeba po polsko-rusku i też wszystko działa. Klucze wydaje, pokój otworzy, kibel pokaże. Trudno z resztą byłoby im coś przez ten 5 minut zepsuć.Z droższych hoteli polecam Swiss Hotel. Po prostu bez zarzutu. Kierownik recepcji i recepcjonistka chyba startowali w zawodach, kto będzie bardziej uprzejmy, ale nie robili tego w sztuczny sposób. Zawsze mieli czas, zawsze uśmiechnięci ale jak normalni ludzie, a nie roboty. Co trzeba było załatwić szybko, to załatwili szybko, ale do rozmowy również chętni. Nawet konserwator był miły i otworzył mi wejście na dach w nocy żebym mógł sobie popatrzeć. Coraz bardziej dojrzewam do tego, żeby akurat w przypadku Lwowa skończyć z budżetowymi noclegami i wrócić do Swiss, tylko trochę się boję, że obsługa po dwóch latach się zmieniła i już nie jest tak fajnie jak było.
jarekgdynia 2 lipca 2017 21:43 Odpowiedz
Ja mam to samo co @Don_BartossJak byłem w Domie Legend to chyba jedna z lepszych kelnerek na jakie kiedykolwiek trafiłem.Miła, nie narzucająca się, bardzo pomocna. Aż chciało się siedzieć. W Kumplu też zawsze klasa, to samo Teatr Piwa czy Manufaktura Kawy. Co do insytucji państwowych to nie ma sensu zaczynać tematu. Tam jest patologia i to straszna. Ale puby, hotele to prywatny biznes. Nie spodoba się klientowi to nie wróci. Dla tego się starają. Przynajmniej w moim odczuciu.
mackoz 2 lipca 2017 22:11 Odpowiedz
Don_Bartoss napisał:Coraz bardziej dojrzewam do tego, żeby akurat w przypadku Lwowa skończyć z budżetowymi noclegami i wrócić do Swiss, tylko trochę się boję, że obsługa po dwóch latach się zmieniła i już nie jest tak fajnie jak było.Polecam Reikartz w takim razie, nie tylko we Lwowie. Standard zawsze jest taki sam (+/- Ibis/ Ibis Style). Co do pracowników recepcji, to jest chyba lepiej z nimi niż z etażowymi i pracownikami restauracji w hotelach (chociaż to różnie, ci ostatni to w moim odczuciu dramat). Mam większe rozeznanie w Kijowie niż we Lwowie, ale pamiętam, że w Hotelu Lviv i w hotelu Eurohotel recepcja była ok- reszta słaba. Reikartz ok.
jarekgdynia 2 lipca 2017 22:33 Odpowiedz
MacKoz napisał:w Prawdzie dosyć miła Pani nie chciała rozmawiać po rosyjsku (ok), a po angielsku nie umiała. Hehe, ja w drugą stronę. W Kijowie w kawiarni zamawiam po ukraińsku, kelnerka do mnie po rosyjsku. Ja mówie, że nie rozumiem a ona oburzona :D We Lwowie właśnie to lubię, że takie sytuacje jak ta w Kijowie mi się nie przytrafiają. Naprawdę można umieć po ukraińsku, a po rosyjsku niet, chociaż dla niektórych to niewyobrażalne.@MacKozGazowa Lampa? Tam nigdy nie byłem, ale opinie mają raczej dobre nawet tu na forum.Pełna zgoda, że Lwów jest lepszy pod względem obsługi niż reszta Ukrainy. (oczywiście mega uogólniając)
abcn 2 lipca 2017 23:06 Odpowiedz
To się nazywa porwanie wątku :) Ba! relacji !
mackoz 2 lipca 2017 23:08 Odpowiedz
@JarekGdynia Chyba wolę bardziej wschód, przynajmniej rozmowa łatwiejsza, bo się nie musisz zastanawiać trzy razy jaki język (pol-rus-ukr?) żeby jakiegoś s* nie urazić. "Zazdraszczam" angolom :evil: ich ingorancji, gdzie zawsze starają się po swojemu :)
don-bartoss 2 lipca 2017 23:17 Odpowiedz
Bo się Panowie przejmujecie tym, że Ukrainiec nie chce rozmawiać po rusku. Jak Boga kocham, nigdy nie myślałem, że zacytuję Jerzego Urbana ale akurat w tym przypadku jego podejście jest jedynym właściwym:https://www.youtube.com/watch?v=r8v1XJvHNYQNie chce rozmawiać po rusku, po polsku nie potrafi, angielskiego nie zna? Niech nie rozmawia. Nie sprzeda Wam żarcia, nie wynajmie pokoju, nie zawiezie taksówką jak się z Wami nie dogada. Jeszcze tego brakuje, by się w ukraińskie rozmówki zaopatrywać na wyjątkową okazję wizyty w tym szczególnym kraju, gdzie za Dnieprem sami w większości mówią po rosyjsku, a na wschodzie Ukrainy do ukraińskiego mają taki sam stosunek jak w Polsce do kaszubskiego - to dla nich folklor. 4 lata temu w pośpiechu ściągnęli z półek zakurzone słowniki ukraińskiego i nagle zrobili się 100 procentowymi Ukraińcami, a Ukraina która w większości graniczy z Rosją+Białorusią stała się wyjątkowym okazem - jedynym miejscem, gdzie po rusku się nie dogadasz. W Polsce się dogadasz, w Czechach się dogadasz, na Litwie, Łotwie też ale na Ukrainie, gdzie mają cyrylicę - już nie, bo będzie im smutno :). Cyrk na kółkach.
igore 2 lipca 2017 23:48 Odpowiedz
Don_Bartoss napisał:Nie chce rozmawiać po rusku, po polsku nie potrafi, angielskiego nie zna? 4 lata temu w pośpiechu ściągnęli z półek zakurzone słowniki ukraińskiego i nagle zrobili się 100 procentowymi UkraińcamiChce rozmawiać po ukraińsku, niech rozmawia. Jest u siebie. Wierz mi, że Ukraińcy odkurzyli słowniki wcześniej niż 4 lata temu. Sytuacja języka rosyjskiego na Ukrainie to skomplikowany proces historyczno-kulturowy. Nie spodziewałem się, że taki kosmopolita i miłośnik tolerancji będzie ten temat trywializował. ;)A wracając do tematu obsługi. Na Ukrainie staram się być dość często. Byłem dobrze i źle obsłużony zarówno we Lwowie, Czerniowcach, Czernichowie czy Stanisławowie jak i w Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie czy innym Rio de Janeiro. ;)
mackoz 2 lipca 2017 23:50 Odpowiedz
-- 02 Lip 2017 23:50 -- Zostawmy tą "Ukraińskość" Ukraińcom. I wspierajmy naszych (nawet mercedesowych) pograniczników. Niestety :( -- 02 Lip 2017 23:50 -- Zostawmy tą "Ukraińskość" Ukraińcom. I wspierajmy naszych (nawet mercedesowych) pograniczników. Niestety :(
vivere 2 lipca 2017 23:52 Odpowiedz
Don_Bartoss napisał: W Polsce się dogadasz, w Czechach się dogadasz, na Litwie, Łotwie też ale na Ukrainie, gdzie mają cyrylicę - już nie, bo będzie im smutno :). Cyrk na kółkach.+Mołdawia i Cypr (tu byłem w szoku, nie tyle z tego powodu że się da, ale z tego że wszędzie ;) )
don-bartoss 3 lipca 2017 00:10 Odpowiedz
igore napisał:Chce rozmawiać po ukraińsku, niech rozmawia. Jest u siebie. Wierz mi, że Ukraińcy odkurzyli słowniki wcześniej niż 4 lata temu. Sytuacja języka rosyjskiego na Ukrainie to skomplikowany proces historyczno-kulturowy. Nie spodziewałem się, że taki kosmopolita i miłośnik tolerancji będzie ten temat trywializował. ;)Rzecz właśnie w tym, by rzeczy skomplikowane tłumaczyć możliwie prosto. Z chłodnym dystansem, ale i zaciekawieniem obserwuję proces "przebijania blach", który ma z Ukraińców zrobić Europejczyków. Wojciech Łazarek użył kiedyś określenia "ura bura ciocia Agata", które obrazuje całkowity chaos i brak jakiejkolwiek logiki w poczynaniach. Tak jest właśnie tutaj: pokłócił się Ukrainiec z Rosjaninem, to z Polakiem się nie dogada. Nieważne jednak, wracamy do tematu.Wchodzę do restauracji w dużym mieście, to oczekuję obsługi jak w restauracji w dużym mieście, a nie jakiś fochów jak w urzędzie skarbowym. Nie chce po rusku, nie umie po polsku, angielskiego nie zna to albo jest jedna taka na sali, albo to jakiś zakład pracy chronionej, gdzie wszyscy spali na lekcjach. Jeśli to pierwsze to sprawa rozwiązana bo wysyła koleżankę, która uśmiechnie się ładnie, przyjmie zamówienie, doradzi w sprawie alkoholi, a na końcu otrzyma napiwek. Ale jeśli tam sami tacy "patrioci" to mój komunikat jest jasny: żadnej gimnastyki i pokazywania na migi nie uprawiam, żadnego zgadywania co w tym swoim języku wzięli z polskiego a co z rosyjskiego też nie będzie. Będzie po mojemu, albo nie będzie w ogóle.
cccc 3 lipca 2017 00:34 Odpowiedz
Panowie, a przede wszystkim Panowie @admins, czy nie lepiej rozdzielic ten watek z tytulem "Tak sobie rozmawiamy o Ukrainie", albo "Ura Bura Ukraina". ;)Kolega zadal sobie tyle trudu, napisal ciekawa relacje i nie bal sie napisac o swoich osobistych odczuciach, duzy plus. :) Wydaje mi sie, ze posty zaczynaja mocno odbiegac od tematu jego relacji.Dobrej nocki.
jarekgdynia 3 lipca 2017 11:05 Odpowiedz
Autor powinien się cieszyć, że jego relacja żyje. Sam zaczął dyskusje o odbiorze Ukrainy, a każdy z nas przedstawia swoje przygody. Co to za moda, żeby wszystko wydzielać, kasować. :shock: Generalnie to jeżeli kelner zna rosyjski, a nie chce rozmawiać to trochę nie tak to powinno wyglądac. Ja mam wrażenie, że z racji tego że znam ukraiński są dla mnie bardziej mili. Ale chyba u nas tak samo to działa.Mam wrażenie ze w Polsce obcokrajowiec, który stara się mówić po polsku (nie zawsze idealnie) będzie przeważnie lepiej traktowany, bardziej przyjaźnie. Docenia się to, że włożył jakiś wkład i stara się poznać nasz język. Oczywiście to tylko moje subiektywne odczucia.@igore Ty tez myślisz, że Twoja znajomosć ukraińskiego powoduje, że bardziej przyjaźnie Cie traktują?
pacyfa 3 lipca 2017 11:32 Odpowiedz
@JarekGdynia Oczywiście, że fajnie, jak temat pod relacją żyje, ale zgodzę się z @cccc - temat odbiegł trochę od relacji, a jednocześnie jest gorący - może warto by wydzielić "Tak sobie rozmawiamy o Ukrainie i relacjach polsko-ukraińskich", zapewne szybko się nie skończy.Co do mojego odbioru - na Ukrainie rozmawiam po rosyjsku i nigdy nie miałem problemu ze zrozumieniem lub odmowy rozmowy w tymże języku. Potwierdzam natomiast fakt, notorycznego traktowania Polaków per noga - zdarzało mi się to w hotelach i restauracjach. Zawsze uważałem, że jak nie odpowiadają im nasz pieniądze, to trudno...i kilkukrotnie zasygnalizowałem to obsłudze. Czasem pomaga, czasem zaognia atmosferę. Jednak Lwów to nie Kijów. Miasto jest geograficznie i historycznie specyficzne - oni muszą mieć świadomość, że jeśli będą obrażać się na polskie pieniądze, to zostaną z przysłowiową "ręką w nocniku", bo tu cała podróżująca Europa nie przyjeżdża, a biznes kręci się głównie dzięki Polakom.
don-bartoss 3 lipca 2017 11:35 Odpowiedz
Pacyfa napisał:[...]może warto by wydzielić "Tak sobie rozmawiamy o Ukrainie i relacjach polsko-ukraińskich", zapewne szybko się nie skończy.Zapewne skończy się bardzo szybko :)
dawergo 3 lipca 2017 11:46 Odpowiedz
Spokojnie można dyskutować, kiedy pisałem tą relacje w ten a nie inny sposób, wiedziałem, jaką dyskusję może wywołać i dobrze jest przeczytać opinie innych na dany temat, szczególnie, że jest to pełna kultury rozmowa ;) Miałem b. duże wątpliwości w tym, czy to ja błędnie odczytuje sygnały czy oni tacy są, teraz zostały trochę rozwiane.
jarekgdynia 3 lipca 2017 12:45 Odpowiedz
Pacyfa napisał:bo tu cała podróżująca Europa nie przyjeżdża, a biznes kręci się głównie dzięki Polakom.Pełna zgoda, my na pewno w dużym procencie napędzamy lwowską turystykę. Coraz częsciej można się spotkać z kelnerem, który mówi po polsku albo z polskim menu. Też nie wyobrażam sobie, że traktowali by mnie źle czy chamsko, W końcu zostawiam tam swoje pieniądze, czasem niemałe. Mnie jednak nic takiego nie spotkało. Jedynie taksiarze i prywatni kierowcy przy granicy chcieli mnie naciągnąć na droższe przejazdy.
flying-duck 3 lipca 2017 13:21 Odpowiedz
Wybaczcie lekki OT, ale jakoś tak na początku lat 00' krążyłem po Lwowie w poszukiwaniu pokarmu. W oko mi wpadła przyzwoita jak na tamte czasy restauracja, więc chyciłem klamkę. Drzwi czyniły opór. Chwyciłem mocniej, szarpnąłem do siebie, pchnąłem od siebie - nic. Z głębi lokalu wyłoniła się biała dama w uroczym czepku i fartuszku i przez szybę tak łagodnie do mnie rzekła: - Czego szarpie? Czytać nie umie? Przerwa na obiad!
cccc 3 lipca 2017 15:38 Odpowiedz
Moze teraz sie zmienilo, bylem na Ukrainie ladnych pare lat temu, nawet na Krymie, jeszcze jak byl ukrainski.Zwiedzilem 2 x Lwow, 2 x Kijow, 1 x Odesse i 1 x Krym.We Lwowie jak ktos mowil po polsku, to rozmawialem oczywiscie po polsku, w innych czesciach Ukrainy rozmawialem po rosyjsku.Osobiscie nie spotkalem sie z antypatia do Polakow i nie przypominam sobie, aby obsluga byla niemila, ale zdarzalo sie ze Pani kelnerka sie nie usmiechnie i robila wrazenie bardzo powaznej.Moze to przykre, ale z niemila obluga spotkalem sie kilka razy w PL, ostatnio w hotelu Mariott przy lotnisku w Wa-wie. Podrozojac ciagle spotykam Ukraincow, ostatnio jak bylem w Tanzanii i nie zauwazylem, zeby niechetnie rozmawiali po rosyjsku.Napisalem kiedys w mojej relacji z Antarktydy, jak sympatyczny byl kapitan z Odessy, ktory zawiozl mnie na polska stacje na Antarktydzie, mimo iz nie mielismy w programie i jakie imprezy odchodzily w jego kabinie. :) Rozmawialismy po rosyjsku. Na statku byl jeden Niemiaszek, ktory pochodzil z DDR-u i byl urzednikiem kontroli granicznej w tamtych dziwnych czasach, probowal kilka razy rozmawiac z kapitanem po rosyjsku, ale nie udalo mu sie, a na pytanie czemu akurat ze mna rozmawia, nie potrafilem mu odpowiedziec. Mialem wrazenie, ze nie probowali mnie oszukac, za taxi z lotniska w Kijowie do hotelu w Odessie zaplacilem 10 lat temu $150, nawet sie nie targowalem, gdyz cena za tak dlugi odcinek wydawala mi sie OK.Bardzo mile wspominam rowniez trase nocnym pociagiem z Kijowa na Krym.To dziwne, ale oszukano mnie nie raz we Wloszech, czy innych krajach, ale osobiscie nie spotkalem sie z takim przypadkiem na Ukrainie, czy w Rosji, a jesli to zrobili, to tak ze nie zauwazylem. ;)Zastanawia mnie tylko jedny rzecz, jak mila obsuga bedzie w PL, gdy klient przyjedzie z zagranicy i bedzie mowil w restauracjach i hotelach tylko po rosyjsku?
don-bartoss 3 lipca 2017 15:45 Odpowiedz
cccc napisał:Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, jak mila obsuga bedzie w PL, gdy klient przyjedzie z zagranicy i bedzie mowil w restauracjach i hotelach tylko po rosyjsku?Myślę, że będzie tak samo miła jak na Ukrainie bo i tu i tam trzon obsługi stanowią Ukraińcy :)
jarekgdynia 3 lipca 2017 15:56 Odpowiedz
cccc napisał:Bardzo mile wspominam rowniez trase nocnym pociagiem z Kijowa na Krym.Ja uwielbiam ich pociągi, Ciepło, tanio, praktycznie zawsze na czas, nocke można spędzić przy okazji w podróży. Jak chcesz budżetowo to plackarta, a jak wygodnie i nie chcesz się integrować bierzesz Lux. Też na Krym pociągiem jechałem i również bardzo miło to wspominam. Co do Twojego pytania to obsługa normalnie będzie się zachowywać. To władze u nas sa antyrosyjskie. Nie zauważyłem żeby ludzie jakoś specjalnie Rosjan nie lubili. W CH Riviera np są w niektórych sklepach napisy po rosyjsku. Klient nasz Pan. Nie ważne czy z Rosji, z Polski czy z USA. Zostawia kase to należy mu się szczunek.
cccc 3 lipca 2017 16:14 Odpowiedz
Dokladnie, w wielu sklepach w CH, nawet w Duty-Free na lotnisku w Zürichu specjalnie pozatrudniano wielu obywateli Rosji i Ukrainy, a tylko dlatego, ze jezyki obce nie sa mocna strona pasazerow rosyjskojezycznych, a co najciekawsze, ze wtedy chetniej kupuja.Nawet przemysl produkcji zegarkow w CH potrafil sie dopasowac do wymagan nowych klientow ze Wschodu i zaczal produkowac wielkie i ciezkie zegarki. ;)
flying-duck 3 lipca 2017 17:14 Odpowiedz
JarekGdynia napisał:Generalnie to jeżeli kelner zna rosyjski, a nie chce rozmawiać to trochę nie tak to powinno wyglądac. A teraz Pan uważaj - zgodnie z nowymi wytycznymi w lokalu gastronomicznym obligatoryjnie dostaniesz Pan pod nos menu w języku ukraińskim, choćbyś wyglądał Pan jak Makumba. I dopiero jak Pan powiesz, że ani be, ani me, ani kukuryku po ukraińsku, to wówczas kelner będzie mógł łaskawie podać Tobie kartę w języku rosyjskim lub angielskim.
igore 3 lipca 2017 21:41 Odpowiedz
JarekGdynia napisał:@igore Ty tez myślisz, że Twoja znajomosć ukraińskiego powoduje, że bardziej przyjaźnie Cie traktują?Generalnie tak, czasami nawet za bardzo przyjaźnie. ;)
dawergo 4 lipca 2017 09:59 Odpowiedz
flying duck napisał:A teraz Pan uważaj - zgodnie z nowymi wytycznymi w lokalu gastronomicznym obligatoryjnie dostaniesz Pan pod nos menu w języku ukraińskim, choćbyś wyglądał Pan jak Makumba. I dopiero jak Pan powiesz, że ani be, ani me, ani kukuryku po ukraińsku, to wówczas kelner będzie mógł łaskawie podać Tobie kartę w języku rosyjskim lub angielskim.Eeee serio to jest jakoś regulowane prawnie? Myślałem, że po prostu wyglądamy na lokalsów :D
pabloo 4 lipca 2017 10:06 Odpowiedz
Turystyczna legenda.
flying-duck 4 lipca 2017 10:18 Odpowiedz
To nie jest turystyczna legenda a skutki przyjętej ustawy "O językach" na mocy której karty dań, paragony, cenniki muszą być w języku ukraińskim. Klient najpierw powinien otrzymać kartę dań po ukraińsku i dopiero na jego wyraźne życzenie można podać menu na jazykie lub lengłydże. Jeżeli kelner na wstępie poda jadłospis w wersji rosyjskiej i trafi na pieniacza, to zgodnie z art. 15 Ustawy o ochronie praw konsumenta, ów pieniacz może złożyć skargę.
jarekgdynia 4 lipca 2017 10:43 Odpowiedz
@flying duckTa ustawa to dla całej Ukrainy?Już widzę, jak klienci są szczęślwi jak dostaną ukraińskie menu w niektórych knajpach Kijowa, Odessy itp :D
cccc 4 lipca 2017 10:49 Odpowiedz
Widocznie wiele sie zmienilo, kiedys jak mowilem po rosyjsku np. w Odessie, to dostawalem menu w j. rosyjskim.
flying-duck 4 lipca 2017 11:08 Odpowiedz
Tak gwoli ścisłości - ustawa #5670 "O języku" czeka na przyjęcie, ale wiele obwodowych administracji nadgorliwie wprowadziło nakaz posługiwania się językiem ukraińskim w handlu. Egzekwują wykonywanie tych postanowień posługując się wspomnianym art. 15 z Ustawy o ochronie praw konsumenta. Teraz nadgorliwcy prześcigują się w deklaracjach, że w ich zrzeszeniu/korporacji/kołchozie jedynym obowiązującym i słusznym językiem jest ukraiński. Np. jak ktoś w Winnicy zechce zadzwonić po taksówkę, to miła pani po drugies stronie słuchawki nie powie "zdrastwujtie" tylko "dobryj deń". A potem, w razie konieczności, przejdzie na rosyjski. Tak samo z kartami - obowiązkiem jest podanie ukraińskiej, a potem to nawet hebrajską możesz dostać. Neofityzm kwitnie. Jako pierwszy zasłynął Cherson - tam jakiś aktywista celowo odwiedzał placówki handlowo-usługowe i potem uprzejmie donosił, co skutkowało nałożeniem kar finansowych.
jarekgdynia 4 lipca 2017 11:37 Odpowiedz
To w moim odczucie ten przepis jest po prostu martwy. W wielu miejscach jedynym językiem jest rosyjski i nie mają nawet ukraińskich menu. A co dopiero o rozmowie z kelnerem w tym języku.
cccc 4 lipca 2017 14:09 Odpowiedz
Nie zapomne, jak chodzilem po bazarku w Odessie, bo chcialem kupic CD z ukrainska muzyke ludowa, ale mieli tylko rosyjskie.Otrzymalem odpowiedz "У нас нет, Одесса русский город".Pomine temat co inni Ukraincy mowili, jak im pozniej opowiadalem. ;)
pacyfa 4 lipca 2017 14:16 Odpowiedz
Pomiń tylko niecenzuralne słowa ;)